Na początek przydałoby się jakieś wyjaśnienie tak długiego opóźnienia w bałwankach. Ale zamiast tego będzie krótki poradnik, jak zrobić sobie przymusowy urlop od robótkowania.
Po pierwsze: należy znaleźć kaktusa. Nie może to być byle jaki kaktus, o nie... Koniecznie musi być to taki, które igły są a) bezbarwne i b) super łamliwe.
Następnie należy ustalić, którą ręką najczęściej pracujemy oraz doprowadzić do spotkania owej ręki z uprzednio wspomnianym kaktusem.
Uwaga! Nie należy wyjmować wszystkich igieł z palców - to by było zbyt łatwe... Kilka należy przegapić i pozostawić na jakiś czas. Po takich przygotowaniach pozostaje nam tylko czekać.
Postępując zgodnie z tymi zasadami zapewniłam sobie rozrywkę na popołudnia i wieczory w postaci moczenia ręki w mydlinach i próbach (za przeproszeniem) wyciskania igiełek... Przy okazji najbliższej wizyty u lekarza pochwaliłam się wyczynem - pani doktor również pochwaliła rozwijające się radośnie zakażenie i uprzejmie wypisała skierowanie do chirurga... Wyprosiłam maść z antybiotykiem i z jeszcze większym zapałem (pod groźbą skalpela!) kontynuowałam moczenie...
Szczegóły (krwawe) pominę. Efekt jest taki, że chyba wszystko powyciągałam, ale mam jednak podejrzenia co do jednego palucha. Ale mogę już pisać. I trzymać igłę - fakt, inaczej niż zwykle:D
Sporo, naprawdę sporo drzazg napotkałam w dzieciństwie i nigdy nie było to problemem dłuższym niż parę chwil podczas wyciągania drzazgi. Ten kaktus pobił je wszystkie - igły są niewidoczne i nie ma jak ich podważyć.
Nie lubię kaktusów.
Wracając do bałwanów. Ciekawi mnie, co będzie pierwsze: wiosna czy moje ukończone bałwanki?
W kilka dni dokończyłam trzeciego z czterech: wymiatacza zimy.
Najfajniejsze u niego są chyba pompony przy szaliku:)
Ten jasnoniebieski zarys w lewym górnym rogu to nie chmurka, tylko początek bałwana czwartego. Nie zmieścił się w pionie, to będzie latał w poziomie.
Na koniec zapraszam nad nasze morze:) Zobaczcie, jakie jest piękne - nawet w zimie:)
Tak wygląda zamarznięta zatoka - widok na klif.
Oj, uj, ała .... ale boli. Daj spokój: Twój opis i moja wyobraźnia w kwestii igieł mnie powaliły. Pomimo iż dotarłam do długoterminowych bałwanów z Antarktydy i pięknego klifu to igły i obraz ich pozbywania się ... boli. Współczuję i uważam ze jesteś bardzo usprawiedliwiona.
OdpowiedzUsuńja chciałam powiedzieć że mnie też boli jak czytam ... współczuję i cieszę się że już jest lepiej.
OdpowiedzUsuńA mimo ogromnej sympatii do Twoich bałwanów mam nadzieję że pierwsza będzie wiosna!!
Ja już prawie wszystkich kaktusów się z domu pozbyłam, a po Twoim wpisie wywalę chyba jeszcze te nieliczne, które zostały, brrrrr...
OdpowiedzUsuńBałwanki, kończyć się i mykać mi stąd, wiosna ma być ;)
aż mnie zabolały moje palce przy tym drastycznym opisie... dobrze że już Ci lepiej. Wylecz ten palec do końca i uważaj na drugi raz, bo szkoda byś miała taki przymusowy zakaz zliżania się do igieł... Pozdrowionka :)) aha. bałwanki są ekstra!
OdpowiedzUsuńAnn... no aż ciary poszły po grzbiecie. Pilnuj się Kobieto, bo jesteś potrzebna ze swoimi paluszkami! Bałwanki urocze!!!!
OdpowiedzUsuńło matko - morze zamarzło!!!
OdpowiedzUsuńkaktusów nie zazdraszczam, oj nie :(
a bałwanki słodziaki są i już :D
Dopiero trafiłam na Twój blag i od razu mi się spodobał. Zainteresowałaś mnie jeszcze bardziej zdjęciem, na którym zapraszasz w zimie nad morze. Czy mieszkasz gdzieś w Trójmieście?? :P pytam ponieważ Piegucha na swoim blogu zachwala jak może pasmanterię, w której się zaopatrujesz no i jeśli jesteś z nad morza podpowiesz gdzie to takie cudo jest otwarte?? :P
OdpowiedzUsuńKarolina: zgadza się, jestem z Trójmiasta:))
OdpowiedzUsuńNamiary na pasmanterię zostawiłam w komentarzu na Twoim blogu:)